wtorek, 10 grudnia 2013

38°42'N, 9°5'W

W głowie kłębią się wspomnienia, pragnienia i przemyślenia z miejsca, gdzie jeszcze byłam 24 godziny temu. Myślałam, że zakochałam się w Andaluzji. Niestety, najwidoczniej nie potrafię żyć w wierności. Po poznaniu Lizbony, choć właściwie tylko jej skrawka, bo niespełna cztery dni to zdecydowanie za mało, czuję się lekko zauroczona, może trochę zadurzona, ale bardzo zainteresowana. Chodź, zobaczysz dlaczego.


Pierwsza i jedyna moja zasada, jaką mam przy podróżowaniu - nigdy nie trzymaj się planu organizatora, zdaj się na informacje od mieszkańców. Choć nie jestem typem podróżnika, a i do turysty mi daleko, to jeśli już, gdzieś jestem, chcę poczuć się w tym miejscu, jakby było moim domem. Chcę spacerować ulicami, jakbym spacerowała nimi tysiąc razy wcześniej. Chcę pamiętać trasy i jednocześnie chcę się gubić. Jedno daje mi poczucie życia w miejscu, w którym jestem, drugie niesamowitą możliwość poznania go jeszcze bliżej. 


Wraz z czwórką osób równie sceptycznie nastawionych na zwiedzanie z niezorganizowanym organizatorem, zawierzyliśmy swoje losy Sylwii, mojej podróżniczce-idolce od lat oraz mieszkance Lizbony od paru tygodni. Punkty obowiązkowe to wyprawa do Sintry oraz spacer po Alfamie, najstarszej dzielnicy Lizbony, gdzie poznałam niesamowite miejsce. Z duszą i z charakterem. Pchli targ również zdobył moje serce. Choć czułam się podekscytowana, najlepsze było dopiero przede mną...


Belem. Ach Belem! Babeczki stworzone według receptury wpisanej na portugalską listę dziedzictwa kulturowego oraz zobaczenie dzieł Warhola i Lichtensteina na żywo - jest dobrze. Kilkukilometrowy spacer do LX Factory - jest czadowo. I LX Factory? Pojedź i sam sprawdź. Ja chcę, ja muszę! Ja to zrobię. Targ z rękodziełami, nigdy nie potrafię mu się oprzeć. W ten sposób stałam się posiadaczką pokrowca na iPada i t-shirtu. Byłam jeszcze w kawiarni, gdzie nad moją głową latał rower. Nieźle, nieźle, lubię tak. Półtorej godziny na naukę hiszpańskiego, każdy pogrążony w swoich myślach. A co później? Później idziemy w stronę centrum, pokonując wzgórza, na których została zbudowana Lizbona. Belem. Ach Belem!


Lizbona mnie ocuciła swoją aurą. Spadające liście i zimne ręce przypomniały mi, że to jesień, że to prawie zima. Zróżnicowana i emanująca ciepłem stolica Portugalii sprawiła, że moje i tak już szerokie źrenice, stały się jeszcze większe. To miłe, wiesz? 
Święta za chwilę, wracam do domu na dwa tygodnie. Przerwa w dostawie dwudziestostopniowych temperatur i dni pełnych słońca. Jeszcze tylko parę dni.


2 komentarze:

  1. Nie opisałbym tego lepiej ^^ - jeden z pięciu maruderów.

    OdpowiedzUsuń