niedziela, 1 grudnia 2013

Fake Tales of Purchena

Sobotni poranek, nie wiadomo czy ciepło, czy zimno. Jedziemy 100 kilometrów krętych dróg w stronę gór. Czuję, jak zatykają mi się uszy. W górę i w dół, w prawo i w lewo. Nareszcie. Dojeżdżamy do Purcheny. Tylko gdzie teraz? Kierowca zdaje się sam nie wiedzieć, gdzie właściwie zmierzamy. I tak jestem jego fanką, gdy widzę, jak radzi sobie z wąskimi uliczkami i ostrym zakrętami. Naprawdę, im dłużej tu jestem, tym mój podziw dla hiszpańskich kierowców wzrasta. Coś niesamowitego. Majstersztyk.


No dobrze. Udało się, dojechaliśmy do celu. Tylko kolejna niespodzianka. Bo co my tu właściwie robimy? Na to pytanie nie potrafi nikt odpowiedzieć. Więc chodźmy na spacer.



Miasteczko widmo. Nie zobaczysz tu nikogo. Tak jak w San Jose parę tygodni temu, zastanawiam się, co się stało z mieszkańcami. Na ulicy dosłownie nikogo. N i k o g o. Tylko parę piesków. Udało nam się znaleźć czynny bar, jest dobrze! I jest nawet paru miejscowych. Dziesięciolatek przy barze patrzy na naszą piątkę jak na UFO. Pewnie jesteśmy pierwszymi Polakami, jakich spotkał w życiu. Pieczony ziemniak, jestem zachwycona. Przed barem błąka się mały kundelek. Psy tutaj są takie przyjazne. Lgną do człowieka, tak się cieszą, gdy je pogłaszczesz, pobawisz się z nimi, podrapiesz za uchem.


Piękny, słoneczny dzień, a ja czuję, jak cieniutkie są vansy. Mroźne powietrze sprawia, że zimne stopy stają się jeszcze zimniejsze, ale co z tego. I tak nie złapię przeziębienia, bo nie. Chodzimy wąskimi uliczkami, wyglądamy jak turyści, wybieram dom, w jakim chciałabym żyć. Czas jakby zatrzymał się w Purchenie. Tylko nowe modele samochodów przypominają o XXI wieku. Zatrzymuje się pan, którego widzieliśmy w barze. Mówi, żebyśmy zobaczyli kościół i ruiny zamku. Do kościoła dotarliśmy, o zamku chyba zapomnieliśmy. Na górze, u stóp której leży wieś, króluje Jezus. Pora wracać do punktu startowego.


Białe ściany, ozdobne kraty, wzorzyste kafelki. Gdybym mogła się tutaj budzić codziennie, gdybym mogła chodzić na targ po owoce i warzywa, gdybym mogła spacerować między tymi małymi, jasnymi budynkami, gdybym mogła czytać książki, leżąc na dachu, czuć jak słońce ogrzewa moje plecy, gdybym… Purchena, byłabyś moim domem. Choć jesteś malutka i wiem, że kryzys zabija takie miejsca jak Ty, pokochałabym Cię za Twoją nudę i monotonię. Żyłabym w Tobie, a Ty we mnie, tworząc idealne połączenie. Jednak już teraz wiem, że nie będzie nam to dane, dlatego mam Cię chociaż na fotografiach. To był udany dzień.










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz